Na początku nieksiążkowo troszkę, ale... ALLELUJA! Naprawili obserwatorów w bloggerze ludziska :D. Ale ja nie o tym dziś miałam mówić ;)
Nastraszyliście mnie tą książką. Mówiliście, ze będzie słaba. Mówiliście, że Śpiący książę Melindy Salisbury sprawi mi zawód. Czy tak się stało? Czytajcie dalej, a się dowiecie!
Nastraszyliście mnie tą książką. Mówiliście, ze będzie słaba. Mówiliście, że Śpiący książę Melindy Salisbury sprawi mi zawód. Czy tak się stało? Czytajcie dalej, a się dowiecie!
"Od kiedy brat Errin, Lief, zniknął, jej życie stało się nie do zniesienia. Musi troszczyć się sama o chorą matkę oraz uzbierać pieniądze na czynsz, sprzedając nielegalne ziołowe mikstury. Jednak to nic w porównaniu z nadejściem mściwego Śpiącego Księcia, którego Królowa właśnie obudziła z jego zaczarowanego snu. Kiedy ludność z wioski Errin zostaje przesiedlona, w efekcie wojny ze Śpiącym Księciem, Errin zostaje pozostawiona samej sobie, bez dachu nad głową. Jedyną osobą, którą może prosić o pomoc jest Silas - tajemniczy młody człowiek, który kupuje od niej śmiertelne trucizny, nie ujawniając jednak, do czego są mu potrzebne. Silas obiecuje pomoc. Jednak znika w tajemniczych okolicznościach, a Errin musi podjąć wędrówkę przez królestwo będące na skraju wojny i szukać innego sposobu, by uratować siebie i matkę. To, co odkrywa podczas swojej podróży obraca w gruzy całą dotychczasową wiedzę o jej świecie. Z oddechem Śpiącego Księcia na karku Errin musi dokonać bolesnego wyboru, który wpłynie na los całego królestwa."
CO TO SIĘ
POROBIŁO? :O
Na samym początku dostałam solidnego kopniaka w nery – umarto mojego ulubionego bohatera poprzedniej
części! (dzieje się to na drugiej stronie, nie zdradzę wam kto nim jest, więc to
żaden spoiler, spokojnie ;))
Zaraz po prologu nastąpił kolejny cios – w drugim tomie wcale nie
kontynuujemy historii w momencie, w którym zakończyła się Córka zjadaczki grzechów. Śpiący
książę jest opowiedziany z perspektywy całkowicie nowej bohaterki, którą jest
Errin. I chociaż jest ona ściśle powiązana z jedną z postaci z pierwszego tomu, to
musiała minąć chwila, abym to załapała i abym przyzwyczaiła się do tej
niespodziewanej zmiany narracji. Na
początku czułam lekki zawód, bo zmienili się bohaterowie, zmieniło się miejsce
akcji, w zasadzie z poprzedniej części pozostawiono mi jedynie rdzeń, czyli
legendę o Śpiącym księciu oraz uniwersum, stworzone przez Melindę Salisbury. A skoro już mówimy o
świecie, w którym toczy się akcja, to…
W Córce zjadaczki grzechów miałam
problem z wyobrażeniem sobie rozmiarów państw, dzielących ich odległości,
generalnie wszystko sprowadzało się do Zamku Lormere i rzadko kiedy mogłam
wychylić z niego nosa, a jeśli już, to wyłącznie we wspomnieniach bohaterów. Tutaj
sytuacja ma się z goła inaczej – o dziwo
Salisbury uczyniła z Śpiącego księcia
po części powieść drogi! Wiecie, że ogromnie nie lubię, kiedy bohaterowie
nie umieją usiedzieć na tyłku i wleką się przez pół kraju, prawda? Cóż, tutaj uważam to za całkiem spory plus – Salisbury
nie zamęczyła mnie nudnymi opisami drzewek i chmurek, przemilczała nieistotne
momenty podróży, a skupiła się na przygodach i kłopotach, które Errin spotkała
na swojej drodze. Właściwie książka tak w pełni wciągnęła mnie właśnie od
momentu, w którym dziewczyna opuściła wioskę, w której mieszkała razem z matką.
I to opuściła w iście epickim stylu, wierzcie mi :’) W świecie ogarniętym rodzącą się na naszych oczach wojną podróż
samotnej, młodej kobiety nie może pójść zbyt gładko… Tak więc nie dość, że
miałam okazję poznać więcej niż jedno miasto Trzech Królestw, to jeszcze dostałam do tego śliczną mapę, a na
niej wszystko pięknie rozrysowane, dzięki czemu nareszcie mam jakieś wyobrażenie o tym jak to wszystko wygląda,
kto gdzie z kim graniczy, jak daleką drogę przebyli bohaterowie.. no, chyba
wiecie o co mi chodzi… ;) Mapki zawsze pochwalam i doceniam i lubię i propsuję
:D
ZŁOTO,
ELIKSIR ŻYCIA I INNE CZARY-MARY
Pora na jedną z dwóch największych zalet tej książki – alchemię. Kurcze, jakie to jest dobre,
to nawet sobie nie wyobrażacie! W poprzednim tomie dostaliśmy jej zaledwie
odrobinkę, taką marną namiastkę. Tutaj mamy okazję poznać ją, przyjrzeć się jej
z bliska, zgłębić jej tajemnice razem z Errin. Ja osobiście jestem zachwycona tym wątkiem. Podział alchemii na trzy
różne moce, kwestia ceny, jaką ponosi się za użycie swojej mocy, cała ta akcja
z ukrywaniem się i strzeżeniem pewnych tajemnic… no lodzio miodzio Panowie i Panie,
lodzio miodzio!
BAŚNIE OŻYŁY!
Kolejnym niezaprzeczalnym
atutem Śpiącego księcia jest to, na
czym bazuje cała książka, czyli bajki i legendy… które ożywają! Wyobraźcie
sobie, że historie, które mama lub babcia opowiadały wam przed snem stają się
prawdą. Właśnie to dzieje się w Trzech Królestwach. Najbardziej podoba mi się
jednak to, że te wszystkie baśnie kryją
w sobie jedynie ziarnko prawdy. Przez lata prawdziwe historie przekazywano z
pokolenia do pokolenie, coś w nich zmieniano, coś dodawano, coś ujmowano, a
teraz, po latach ludzie muszą kawałek po kawałku składać to wszystko w jeden
spójny obraz – przypominać sobie jak było naprawdę, szukać u źródła. Ja
sama czekałam tylko na to, aż poznam kolejne elementy układanki, czekałam aż
ktoś opowie mi następną historię o dzieciach alchemii, o Nosicielu, o Śpiącym Księciu
i Srebrnym Rycerzu. Szczerze? Dalej
czekam na więcej. Chcę, żeby Salisbury
opowiedziała mi jeszcze nie jedną bajkę, a potem dała jej nowe życie.
Tak jak już wspominałam – w tej części musimy poznać zupełnie nowe
postacie, co jest i dobre, i złe. Z
jednej strony czułam zawód, bo chciałam więcej Mereka, chciałam więcej Twylli i
Liefa, a dostałam Errin – czyli chyba najsłabszy punkt tej książki – oraz Silasa
– czyli zbiór zalet wszelakich.
Tak samo jak w Córce zjadaczki
grzechów, główna bohaterka wypada
strasznie słabo. W prawdzie nie tak źle, jak początkowo zrobiła to Twylla - Errin
jest całkiem bystra, odważna i zaradna – ale po prostu ciężko mi ją polubić tak
bezkrytycznie. Irytujące było to, że kilka
pierwszych rozdziałów to powtarzające się w kółko te same informacje o
przeszłości dziewczyny. Ja już zrozumiałam jej historię, załapałam to za
pierwszym razem, a z każdym kolejnym rozdziałem, w którym ponownie musiałam
przez to przechodzić odczuwałam nudę i irytacje. Bo po co to powtarzać? W dodatku Errin miała to do siebie, ze jak
sobie coś ubzdurała, o z marszu brała to za pewnik i nie było mocy, żeby wybić
jej coś z głowy. Chrzanić logikę! Dziewczyna,
która przez 90% książki była mądra i rozsądna kilka razy doznała jakiegoś
idiotycznego zaćmienia umysłu, a mi się aż maczuga w kieszeni otwierała, serio!
Tak więc ostatecznie troszkę musiałam się pomęczyć na początku z Errin, ale od
momentu, w którym opuściła Almwyk właściwie przestała mnie irytować, a w
epilogu… o epilogu to ja osobno muszę napisać Moi Drodzy :D
Miał być przystojny nieznajomy, wyszła miernej urody kobita :') |
Tak jak Errin mnie drażniła, tak Silas
mnie intrygował. Od pierwszego pojawienia się tej postaci czułam, że to
będzie miłość. Może nie tak wielka, jak ta do Rhysa (cholera, zauważyłam, ze
Rhys jest moim miernikiem miłościów do męskich postaci od czasu ACOWARu xD),
jednak nie mogę przemilczeć faktu, że z niecierpliwością
czekałam na tego pana. Salisbury wykreowała go na postać tak tajemniczą, tak zaskakującą
i wzbudzającą takie pokłady sympatii, że to się aż w głowie nie mieści! Poruszyła
moją wyobraźnię do tego stopni, ze aż poczyniłam obrazek zakapturzonego
złotookiego… niestety, panów to ja nie umiem tworzyć, wyszła mi złotooka
dziewoja. No cóż, grunt że w mojej głowie Silas to kawał przystojniaka :D Dziewczyny gwarantuję wam – polubicie go. Bardzo
go polubicie. Serio.
Ostatnia postać, o której nie wyobrażam sobie nie wspomnieć jest
tytułowy Śpiący Książę. Nie mogę
zdradzić wam zbyt wiele – ci, którzy czytali już pierwszy tom wiedzą, jaka
historia się kryje za tym bohaterem, jednak nie psujmy zabawy osobom, które
jeszcze nie poznały Córki zjadaczki
grzechów. Musicie jednak wiedzieć,
że Salisbury stworzyła kawał psychola.
Znaczy ja go trochę rozumiem, też bym pewnie na ego miejscu była lekko podkur….
zirytowana całą sytuacją, jednak kiedy
czytałam o krwi, którą Książę przelewał gdzie tylko się pojawił, o bestialskich
praktykach, jakie stosował, o jego bezlitosnym podejściu do władzy… brrr! Mam ciary.
I chcę więcej. Właściwie gdyby nie nieszczęsny brak czasu, to może i
księcia spróbowałabym jakoś narysować… czuję, że byłaby to bardzo ładna
dziewoja XD. Chyba coś ze mną
nie tak, ale naprawdę nie mogę doczekać się ostatniego tomu, czyli kolejnej
okazji do spotkania Śpiącego Księcia. A wszystko to za sprawą…
EPILOGU!
Matko i córko, zakończenie tej
książki było O-BŁĘ-DNE! Nie bójcie się, niczego wam nie zdradzę. Powiem tylko,
że mi szczęka opadła. Chwała niebiosom, że trzeci tom już wydano, bo nie
wytrzymałabym chyba, gdyby Zielona Sowa kazała mi czekać na poznanie
zakończenia tej historii. Droga pani
Salisbury – tak nie wolno robić czytelnikowi. Nie można. Żeby tak w ostatnim
zdaniu wszystko wywrócić do góry nogami? Nie mam pojęcia, czy chcę autorkę
za to ucałować, czy udusić. Serio. I zabraniam
wam sprawdzania ostatniej strony. Spieprzycie sobie tym całą przyjemność z
czytania. Serio. O. Tyle wam powiem.
…tak, polecam! Nawet dość
bardzo. Z jednej strony rozumiem, czemu część z was straszyła mnie tym tomem –
tu wszystko jest inne, niż w części pierwszej: inni bohaterowie, inna historia, inne miejsce akcji… ale jak dla mnie
to wcale nie jest zła książka. Tak jak w przypadku Córki zjadaczki grzechów – niemalże wszystkie minusy, które sobie
wypisywałam na karteczce prędzej czy później przemieniały się w zaskakujące
zwroty akcji i stawały się plusami. Tak więc
zachęcam was do uzbrojenia się w cierpliwość, która przyda wam się podczas
czytania pierwszych rozdziałów, oraz w kocyk i herbatki zapas spory – te z kolei przydadzą się wam kiedy Śpiący Książę już was wciągnie bez
reszty ;)
Łapka w górę, kto już czytał? A
może jest tu ktoś, kto ma już za sobą trzecią część? Jeśli tak, to piszcie mi
koniecznie, czy dostanę w niej satysfakcjonującą dawkę psychicznego księcia,
krwi i walki <3 A może dopiero zamierzacie sięgnąć po tę trylogię?
Trzymajcie się ciepło i noście czapki, żeby wam
uszy nie zmarzły!
Ula ;*
Raczej nie dla mnie.:)
OdpowiedzUsuńMówi się trudno :D
UsuńPozdrawiam!
Ty wiesz, że ja kiedyś na jakimś zastępstwie w szkole zaczęłam czytać pierwszy tom, ale mi się nie spodobał i go porzuciłam ? XD
OdpowiedzUsuńNadal nie mogę wyjść z podziwu nad twym talentem artystycznym :o. I tym, że się nigdy nim nie chwaliłaś! (albo ja mam sklerozę i nie pamiętam, co jest również prawdopodobne) XD
Pozdrawiam!
To musisz przeczytać raz jeszcze! Początek Zjadaczki ssie, ale pod koniec robi człowiekowi z mózgu krater po wybuchu bomby <3
UsuńA bo ja nie jestem z tych chwalących się, chyba że coś serio mi pyknie xd
Buziak! ;*
Czytałam i niewiele pamiętam, poza moją irytacją na główną bohaterkę, jakimś kretyńskim opisem Silasa, po którym doszłam do wniosku, że gość musi mieć kilkunastocentymetrowe rzęsy oraz ogólnym rozczarowaniem powieścią - "Córka Zjadaczki Grzechów" podobała mi się o wiele bardziej.
OdpowiedzUsuńUmarto Twego bohatera, mówisz? XD To dobrze, uwielbiam jak autorzy nie boją się zabijać bohaterów, bo potem zaczyna się budowanie sztucznego napięcia i wgl...
OdpowiedzUsuńTak, rzeczywiście baba Ci wyszła xDDD
Ja to przeczytam albo... kupię, czy przeczytam to nie wiadomo xD
Bo wiesz, okładki <3
Kasia z niekulturalnie.pl
Ha! Wiedziałam! Podzielam Twoją opinię i tak jak Ciebie, mnie też zakończenie rozwaliło. I tak! Kocham Silasa! Rhysa jeszcze nie znam tak więc. .. :)
OdpowiedzUsuńBaaardzo zaintrygowałaś mnie powieściami tej autorki. Serio. Niby chcę powoli odchodzić od młodzieżówek, a sięgać po doroślejszą fantastykę... No cóż, ja chcę to przeczytać. Zarówno "Córkę zjadaczki grzechów", jak i "Śpiącego Księcia". :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Królowa Książek.
Raczej nie moje klimaty, ale Twój tekst czytało się świetnie ;)
OdpowiedzUsuńOoo, po takiej zachęcie to MUSZĘ przeczytać :) Koniecznie! Wszystkie trzy części :)
OdpowiedzUsuńNie skusze się. Jednak warto wiedzieć, że takie książki istnieją - może tytuł przyda się na prezent
OdpowiedzUsuńFajnie wydane!
OdpowiedzUsuńMam w planach, a zwróciłam na nią uwagę przez te piękne okładki, a po Twojej recenzji jestem jeszcze bardziej zaintrygowana :)
OdpowiedzUsuń