Strony

piątek, 4 sierpnia 2017

Gdyby każda książka miała takie zakończenie... | Malfetto. Północna gwiazda, Marie Lu

Czołem Gwiazdki!
Zazwyczaj nie biorę się za recenzję ostatnich tomów, bo niby mija mi się to z celem, ale w tym przypadku postanowiłam zrobić wyjątek. Dlaczego? Bo o tej trylogii mówi się zbyt cicho, zbyt mało i zbyt rzadko! A tak być nie powinno. Malfetto. Północna gwiazda to ostatni tom trylogii, o której należy trąbić. A więc uwaga: zaczynam trąbienie ;)




W SKRÓCIE
Nie bijcie i nie gryźcie, ale opis będzie "nie mój". Walczyłam z tym, aby go napisać, ale mam wrażenie, że w każdym zdaniu czaił sie mniejszy lub wiekszy spoiler. Ten opis wydaje mis ię po prostu bezpieczniejszy dla Was ;)
Adelina staje przeciwko tym, którzy ją zdradzili i dokonuje ostatecznej zemsty, a mrok z jej wnętrza zaczyna wymykać się spod kontroli i zatacza coraz szersze kręgi, zagrażając wszystkiemu, co dziewczyna osiągnęła. Kiedy pojawia się kolejne niebezpieczeństwo, Adelina musi rozdrapać stare rany, stawiając w niebezpieczeństwie nie tylko siebie, ale wszystkich malfetto. Aby chronić królestwo, Adelina i jej Drużyna Róży musi połączyć siły z Bractwem Sztyletu i wyruszyć na ryzykowaną wyprawę. Ten niełatwy sojusz może zaś okazać się prawdziwym niebezpieczeństwem.


NA POCZĄTKU O KOŃCU
 Pozwólcie, że zacznę od końca. Szczerze? Marie Lu już drugi raz zabiła mnie zakończeniem swojej trylogii. Za pierwszym razem miałam ochotę oskalpować ją za finał Legendy. Tym razem ze łzami w oczach czytałam ostatnie strony Północnej gwiazdy.
To.
Było.
Cholernie.
Dobre.
Nie zdradzę wam, czy na końcu czeka was happy end, czy wręcz przeciwnie. Nie powiem, czy moje łzy były łzami szczęścia, czy smutku. Powiem jedynie, że jeśli każda książka kończyłaby się w ten sposób, to moje serce byłoby nieodwracalnie podarte na strzępy. Dla takiego finału warto zarwać nockę. Serio.


WYOBRAŹNIA NIE WYRABIAŁA
Obłędne jest to, jak bardzo Lu potrafiła pobudzić moją wyobraźnię. Język, jakim się posługiwała był tak plastyczny, tak gibki i tak klimatyczny, że czytając miałam przed oczami mroczne obrazy spowite czarną mgłą, a w uszach raz po raz słyszałam szepty, które sprowadzały Adelinę na ścieżkę szaleństwa. Absolutnie nie przesadzam mówiąc, że Lu potrafi malować słowem. To było magiczne. Najbardziej można było to odczuć w momentach, w których Adelina przejmowała władzę nad umysłami zdrajców i podsyłała im wizje okrutnych tortur. W momencie, kiedy buntownik stał na środku placu i wrzeszczał zwijając się z bólu towarzyszącego obdzieraniu ze skóry, a tak na prawdę nie był nawet dotknięty ostrzem… kurcze, to było coś ohydnie niesamowitego. I chyba właśnie za to uwielbiam Malfetto. Za tę brutalność i czyste, krystaliczne zło, które autorka przede mną roztacza w taki sposób, że buzia mimochodem mi się otwiera, a oczy rozszerzają z niedowierzenia.


NIE MYŚLCIE, ŻE ICH ZNACIE
Zazwyczaj jeśli w książkach (lub filmach) grupa ludzi łączy się w drużynę i wyrusza na wspólną wyprawę, to albo są to przyjaciele, albo osoby zupełnie sobie obce. Takie rozwiązanie jest proste. Wtedy wyprawa jest przyjemna, można pożartować, można na siebie liczyć. Jest cacy. W Malfetto jednak książkowy dream team składa się z ludzi, którzy najchętniej poderżnęliby sobie nawzajem gardziołki we śnie. I to jest genialne! Od momentu, w którym dochodzi do sojuszu Sztyletów, Adeliny oraz królowej Maeve nie mogłam oderwać się od lektury. Obserwowanie tej napiętej atmosfery, tego jak ze trony na stronę relacje pomiędzy bohaterami ulegają zmianie było fascynujące. Doszło do tego, że miałam łzy w oczach, kiedy ginęła postać, której nie trawiłam od pierwszego tomu, a z kolei kiedy śmierć poniósł Iny bohater, którego okrutnie lubiłam… nawet mi powieka nie drgnęła. Zmiany, jakie zachodzą w Mrocznych Piętnach są ogromne. Nie myślcie, że znacie którąkolwiek z postaci wykreowanych przez Marie Lu. Poważnie.


TAKIE TROCHĘ GoT
W Północnej gwieździe Lu rozwija jeszcze bardziej wątek polityczny. Mamy tutaj porównanie dwóch królowych – Adeliny oraz Maeve. Marie Lu w bardzo dosadny i prosty sposób pokazuje różnice pomiędzy władcą kochanym przez poddanych, a takim, który włada z pomocą strachu i terroru. Różnica jest kolosalna. Adelina obejmując tron Kenettry weszła w gniazdo żmij. Nie mogła nikomu ufać, nie wiedziała z której strony padnie kolejny cios, kto tym razem spróbuje wbić jej sztylet w plecy. Z kolei Maeve mogła zawierzyć swoim żołnierzom, była autorytetem i królową, jakiej pragnął by chyba każdy kraj. Według mnie Lu zasługuje na wiadro cukierków za to, jak poprowadziła wątek walki o władzę w tej trylogii, a także za to, jak go zakończyła.


NA DRODZE DO SZALEŃSTWA
Wydaje mi się, że w każdej z poprzednich recenzji o tym wspominałam, a więc i w tej muszę to zrobić. Ogromnym, kolosalnym, olbrzymim plusem tej książki jest przemiana, jaka zachodzi w Adelinie. Do tej pory główna bohaterka ze strony na stronę robiła się co raz gorsza. Nie w znaczeniu, że irytowała czy głupiała. Absolutnie. Adelina stawała się co raz bardziej rządna władzy, coraz mniej ludzka, coraz bardziej opętana przez szepty i cienie. I w tym tomie jest to kontynuowane, przynajmniej o pewnego momentu. Jednak tym razem im głębiej zatapialiśmy się w historii królowej Kenettry, tym w dziewczynie zachodziły co raz  to większe i mniej spodziewane zmiany. Szczerze? Spodziewałam się, że pod koniec książki Adelina skończy w pokoju bez klamek, że szepty ją pokonają. Czy miałam rację? A może się myliłam? Sami sprawdźcie. Nie zawiedziecie się!


A MIŁOŚĆ?
Tak już kończąc chcę powiedzieć o czymś, co dla niektórych z Was może być istotne. Wątek romantyczny. Cóż, według mnie Malfetto ma najsubtelniejszy wątek miłosny, jaki do tej pory spotkałam w książkach. On jest, owszem. Ale na pięćset stron zajmuje może piętnaście? Może dziesięć? Słowo daję, miłość tutaj pląta się w tle, ale nie jest bez znaczenia. To właśnie ona utrzymuje Adelinę przy „zdrowych” zmysłach, to ona sprawia, że bohaterowie podejmują pewne nieodwracalne decyzje, to ona często jest decydująca w kluczowych momentach. Ale nie ma tu mowy o żadnych dzikich seksach, o romantycznych kolacyjkach, o ostrym flirtowaniu. Więc: tak, miłość jest, ale nie taka jak wszędzie. Ta miłość jest niezwykle realistyczna, nieprzesłodzona, niewyidealizowana. Jest bardzo dobra. Sprawdzone info ;).


REASUMUJĄC: WARTO?
Jak jasna cholera, oczywiście że warto! Nie mam pojęcia czemu o książkach Marie Lu jest tak cicho w Polsce, ale mam nadzieje, że tym postem przekonałam was, że warto zapoznać się z jej twórczością. Malfetto to bardzo oryginalna, mroczna i ciekawa historia. To opowieść, która nie pozostawia po sobie uczucia niedosytu. To perełka, którą polecam wam całym sercem.



A może już znacie historie Adeliny? Czy tak jak ja jesteście nią zachwyceni? A jeżeli nie, to czy planujecie zanurzyć się w mrok razem z Mrocznymi Piętnami? Piszcie, czekam na Was!


Trzymajcie się ciepło i miejcie dziś niedorzeczne myśli. Warto czasem być troszkę niedorzecznym ;)
Ula ;*



Za książkę dziękuję wydawnictwu Zielona Sowa ;)

11 komentarzy:

  1. Jejku, mam wrażenie, że wszyscy uwielbiają tą książkę. Ja natomiast jeszcze do książek w takim stylu nie jestem przekonana. Jakoś zawsze wolę wybrać romans albo kryminał ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak kulisy z planu zdjęciowego tej książki są najlepsze! :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Aktualnie jestem na drugim tomie "Legendy", która jak na razie mnie nie porwała, więc raczej odpuszczę sobie tę serię. :p Jestem jednak ciekawa dlaczego chciałaś ją oskalpować, a nóż zakocham się w jej twórczości i sięgnę po inne jej książki. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie słyszałam o tej książce, ale skoro tak polecasz, to narobię!
    Myślę, że kanał na yt pomógłby Ci "wypromowaniu" tej ksiażki, tam jest większy odbiór;)
    Pozdrawiam:)) Obserwuję

    Zapraszam na naszego bloga

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę w końcu sięgnąć po tę serię! Spróbuję to zrobić w te wakacje i mam nadzieję, że nareszcie mi się uda. Tym bardziej, że do historii Adeliny zabieram się już od dłuższego czasu :)

    Read With Passion

    OdpowiedzUsuń
  6. Wybacz, ale tę Twoją recenzję eno tak ciutkę przeleciałam, bo kurde... chyba to przeczytam!
    Znaczy jak się uwinę z recenzenckimi w sierpniu, co może być odrobinkę niewykonalne kuźwa xD
    Ooo, widzę, że zmieniłaś forme cycatów, to dobre <3
    Wgl kreatywność przy focie lvl 120382183912 xDD Ja też kiedyś tak miałam, jak położyłam książke na worku do śmieci xD
    Buziaki babo :)
    Kasia z niekulturalnie.pl :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Chcę przeczytać tę serię i obiecuję Ci, że postaram się ją jak najszybciej zdobyć! :D
    Dla zakończeń warto!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ty cholero piekielna, pieniędzy nie mam, ale kurczę no, kupię! XD

    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zachęcające! I zapisane na liście do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Prawdę powiedziawszy nie czytałam jeszcze nic tej autorki... Teraz już wiem, że pora to zmienić! Bardzo fajna recenzja!
    Pabottyro_books

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)