Strony

poniedziałek, 10 lipca 2017

Historia opowiedziana wspomnieniami... | Światło, które utraciliśmy Jill Santopolo

Czołem Światełka!
Jak wam mijają wakacje? Moje póki co są pozornie leniwe, chociaż jakby się tak zastanowić… to nie było jeszcze dnia, w którym mogłabym zakopać się w łóżku i wegetować od rana do wieczora :D. Dziś przychodzę do was z książką, która okazała się wzorcowym przykładem powieści idealnej na wakacje. Panie i Panowie, pozwólcie, że opowiem Wam o Świetle, które utraciliśmy Jill Santopolo ;).




HISTORIA SKRÓCIE
11 września 2001 roku, w dniu, w którym świat wstrzymał oddech patrząc na wydarzenia dziejące się w Nowym Jorku, oni poznali się i pokochali do szaleństwa.  Lucy i Gabe nie chcieli marnować życia. Postanowili przeżyć je razem i razem zmieniać świat… ale coś poszło nie tak. Ich ścieżki rozeszły się. W wyniku podejmowanych decyzji Gabe i Lucy dotarli do tego momentu: ona opowiada mu raz jeszcze ich historię… a my jesteśmy światkami tej opowieści. Jak potoczyły się losy fotografa-marzyciela i dziewczyny chcącej zrobić coś dla ludzkości? Jakie wybory sprawiły, że stoją teraz w tym miejscu? To już musicie sprawdzić sami :)



HISTORIA PORWANA NA STRZĘPKI
Może zacznę od tego, co bez wątpienia rzuca się w oczy już na samym początku. Króciutkie rozdziały. Książka liczy sobie 344 strony podzielone na 80 rozdziałów, co daje średnio 4 strony na rozdział. Oczywiście zdarzały się dłuższe, zdarzały się krótsze, ale to nie jest istotne. Kurcze, nawet nie wiedziałam, ze tak prosty zabieg może wywołać tak wiele pozytywnych odczuć. Ale może nie wszystko na raz? ;)
 


HISTORIA NA JEDNĄ NOC
Dzięki takiemu podziałowi tekstu Światło… dosłownie się pochłania. Człowiek siada sobie w autobusie, wyjmuje książkę, a trzy przystanki dalej orientuje się, że z rozdziału dziesiątego przeskoczył do dwudziestego. To samo tyczy się wciągnięcia w tę historię. Mi wystarczyły trzy, może cztery rozdziały, i już byłam kupiona. Już chciałam więcej. Szczerze powiedziawszy wydaje mi się, że jest to książka do przeczytania na raz, i sama pewnie bym ją tak połknęła, gdyby nie lekko zawirowany tydzień ;).



HISTORIA PISANA WSPOMNIENIAMI
Poza tym według mnie taka forma była bardzo dobrym i w pewnym sensie logicznym wyborem. Bo wiecie, to są wspomnienia. Lucy opowiada Gabe’owi ich (a raczej jej) historię, począwszy od 2001 roku, a skończywszy (kurcze, mogę się mylić o rok albo dwa) na roku 2013. Wydaje mi się więc sensowne to, że nie opisuje nam tu kwiecistym językiem listków spadających z drzewa w parku, ćwierkania ptaszków i chmurek sunących po niebie, nie skupia się na jakichś nieistotnych detalach, stąd też rozdziały nie mogą być długie. Każdy rozdział faktycznie brzmi jak wspomnienie – jest krótki, mówi o konkretnym wydarzeniu, Lucy wspomina zapamiętane uczucia i wrażenia towarzyszące danemu fragmentowi jej życia, czasami przypomni sobie jakiś śmieszny drobiazg, na przykład to, w co była w danym dniu ubrana, przytacza rozmowy, które miały wtedy miejsce… a jednocześnie mówi Gabe’owi, że teraz patrzy na to, co stało się kiedyś w inny sposób, że coś zrozumiała, albo że nadal czegoś nie rozumie.  Muszę przyznać, że już po kilku rozdziałach czułam się nie tak, jakbym czytała jakąś obcą, nieinteresującą mnie historie, ale tak, jakbym siedziała w salonie z Lucy, która rok po roku opowiada mi swoją historię. Bardzo mi się to podobało.



HISTORIA PRZYJEMNIE PRZEWIDZIANA
Nie wiem, czy to jest wada, czy po prostu następstwo takiej a nie innej narracji… ale już na około pięćdziesiątej stronie odgadłam zakończenie. I z jednej strony było to trochę przykre, bo nie lubię przedwcześnie wiedzieć jak skończy się książka, a z drugiej strony wydaje mi się, że świadomość tego, co przeczuwałam, że wydarzy się na jej końcu determinowała mnie do czytania szybciej, więcej i dłużej, aby dowiedzieć się jak do tego dojdzie. Tak więc po części mnie to irytowało, ale jednak wydaje mi się, że gdybym nie domyśliła się tego wszystkiego, to nie umiałabym aż tak poczuć tej historii.



HISTORIA MOCNO STĄPAJĄCA PO ZIEMI
Wiecie co jeszcze mi się spodobało? Przyziemność, która cechowała tę książkę. Mam wrażenie, że taką samą historię mógłby opowiedzieć niejeden człowiek. Mogłabym być to nawet ja. Światło, które utraciliśmy nie jest jak większość historii miłosnych, w których jest pełno niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności, multum tekstów rodem z komedii romantycznej, ogrom sztuczności i przesady, jakieś niewydarzone zwroty akcji, dramaty i dzikie namiętności. Nie. Tutaj wszystko jest takie swojskie, bliskie i znane. Lucy opowiada o tym, że jej synek lubi jeść kurczaka pokrojonego w kostkę, wiec od jego narodzin tak właśnie go przyrządza. Mówi o wspólnym porannym joggingu, o stresie przed porodem, o swojej pracy, o drobnych kłótniach z mężem. Mówi o takich drobnostkach, które każdy z nas zna (albo pozna za lat kilka), które są nam bliskie. Opisuje życie takim, jakie jest. Bez zbędnych dramatów, ale i bez idealizowania. To było świetne! Sama nie wierzę w to, ze mi się to podobało. W sensie… ja na ogół stronie od obyczajówek. Nie lubię historii o kurach domowych i ich miłosnych dylematach. Szukam w książkach czegoś ekstra, a nie normalnego życia… a z Światłem… tego nie miałam. Ono mi nie przeszkadzało. Ba! Ja je polubiłam właśnie za to normalne życie, jakie jest w nim ukazane! Polubiłam je za to, że na dobrą sprawę to ja mogłabym być w skórze Lucy.



HISTORIA ZWYKŁYCH LUDZI
Było już o narracji, o stylu pisania Santopolo, o fabule, pora wiec powiedzieć coś o bohaterach. Cała historia kręci się wokół trójki, w której skład wchodzą: Lucy, Gabe oraz Darren. Przez książkę przewija się oprócz nich masa postaci drugoplanowych, o których warto, żebyście wiedzieli, iż nie zostali pominięci – Santopolo obdarzyła ich własnymi problemami i własnym życiem, dzięki czemu nie byli płascy i papierowi. To byli ludzie, którzy naprawdę mogą gdzieś sobie istnieć, a ja potrafię ich sobie wyobrazić bez większego trudu. Skupmy się jednak na naszym trio. Podobało mi się to, że autor nie idealizował tworząc sowich bohaterów. Każdy z nich popełniał błędy, każdy miał lepsze i gorszże dni, każdy był wielowymiarowy i dopracowany. Santopolo zadbała o to, aby byli pełni indywidualności i detali, by byli wiarygodni. To było dobre. Do ostatniej strony nie polubiłam Gabe’a. Do ostatniej strony nie umiałam rozumieć czemu Lucy go kocha. Do ostatniej strony było mi żal Darrena. A po ostatniej stronie cieszyłam się, że skończyło się to tak, a nie inaczej.



BONUS: TYSIĄC JEDEN METAFOR MIŁOŚCI
To jest właściwie drobiazg, ale mnie urzekł. W Świetle, które utraciliśmy jest masa porównań, metafor i definicji miłości. Znajdziecie w niej matczyną miłość definiowaną przez troskę o dziecko, znajdziecie miłość małżeńską, którą widać w dłoni męża zasuwającej zamek sukienki żony, znajdziecie podział miłości na tę, która jest jak ogień w kominku, tę przypominającą pożar i  te porównywalną do fajerwerka. Brat Lucy rozłoży dla was miłość na cząstki elementarne i opowie o niej  z perspektywy chemika. Może to nic, a może coś. W każdym razie dla mnie to było coś uroczego i ciekawego, co zapadło w mojej pamięci na tyle mocno, że postanowiłam o tym napisać ;)  



HISTORIA WARTA POLECENIA
Reasumując: uważam, że Światło, które utraciliśmy jest książką godną polecenia. Wydaje mi się, że idealnie sprawdzi się ona właśnie teraz, w czasie wakacji i skutecznie umili wam dzień. Komu polecam? Osobom szukającym niezwykłej-zwykłej historii, którzy chcą zaczerpnąć oddech, zresetować system i na chwilę oderwać się od tego, co ich otacza, ale te nie odchodzić zbyt daleko od zwykłego życia. Jeśli szukacie dobrej i przyjemnej książki na wakacje, to zachęcam Was do sięgnięcia właśnie po Światło, które utraciliśmy ;)



A wy już czytaliście? Co o nim myślicie? Też odgadliście zakończenie? A jeśli jeszcze nie czytaliście, to czy planujecie? ;)



Trzymajcie się ciepło i pamiętajcie, żeby na basenie chodzić w klapkach ;) Nie dajmy się grzybom!
Q.



Za książkę dziękuję wydawnictwu Otwarte ;)

18 komentarzy:

  1. Brzmi ciekawie, dokładnie tak jak napisałaś na wakacje, na oderwanie się i zaczerpnięcie oddechu, a jednocześnie na zatrzymanie się w pędzie i zreflektowanie :)
    Miłość - jedno słowo, a tak wiele oblicz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezusie Nazareński, mam wrażenie, że piszesz tu o zupełnie innej książce, niż mi mówiłaś xDDD
    Mnie zabiła ta przewidywalność i wiesz, to jest jednak romansidło i brrr obyczajówa, wiec odpadam w przedbiegach :D
    Dziś bez linka, bo nie chce mi się notatnika otwierać, w końcu i tak wiesz kto pisze xD
    Buziole :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No przecież ja ci mówiłam tylko, że zakończenie przewidziałam xDDD Książka jest absolutnie nie w twoim stylu, to na pewno :P
    Ciężko by było nie wiedzieć xD Buziak ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie zabiorę się za tę książkę, gdy tylko wpadnie w moje ręce!
    A że wakacje są idealnym czasem na tego typu lektury, mam nadzieję, że stanie się to niebawem. :)
    Buziaki!
    Zapraszam na konkurs, w którym do wygrania jest książka “Bez serca”

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawi mnie ona, ale nie aż tak, by ją zaraz dorwać i przeczytać. :P
    Jools and her books

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze, zaciekawiłaś mnie tą książką i chyba Cię za to uduszę, bo kasę zbieram na studia a nie na książki xD Aaa, no pochwalę Cię za post, bardzo ciekawie zrobiony :D
    Pozdrawiam! Dolina Książek

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę przyznać, że zaciekawiłaś mnie swoją recenzją XD Wcześniej nie planowałam czytać tej książki, ale po przeczytaniu twojego postu, dodałam ją do swojej listy "do przeczytania" :)
    Mam nadzieję, że jak najszybciej wpadnie ona w moje łapki :D
    Pozdrawiam :)
    http://czytaniejestmagiczne.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. No no no :D czuje się zachęcona! :) Przyda mi się takie czytadło. Lubię kiedy zwykłość staje się niezwykła w książkach.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  9. Ostatnio bardzo często trafiam na tę książkę, to chyba jakiś znak. Jak upoluję ją w bibliotece to na pewno przeczytam! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeszcze nie przeczytałam tej książki, ale myślę, że po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie za bardzo lubię obyczajówki, ale zachęcilas mnie tą recenzją. Moze jednak się przełamie i poczytam cos innego :) Zwłaszcza ze okładka jest przepiękna i taka.. magiczna :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Piękna, wartościowa, głęboka, poruszająca opowieść kobiety. Mnie jej historia urzekła i wzruszyła. Gorąco polecam! To książka warta uwagi!

    OdpowiedzUsuń
  13. Myślę, że ten styl pisania autorki bardzo by do mnie przemówił. Lubię książki pisane w ten sposób. Problem tylko w tym, że nie czytam takich książek i mimo tego, że od jakiegoś czasu mam ochotę wziąć się za romans i sprawdzić, jak by mi podszedł, to jakoś nie mogę się do tego zmusić :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Fajnie, że tak wciąga. Nie mogę się doczekać, kiedy będzie w moich rękach xD

    OdpowiedzUsuń
  15. Tak coś czuję, że wieczorkiem w końcu zrobię użytek ze swojego ebooka xd
    Wspominałam kiedyś, że podoba mi się sposób w jaki przedstawiasz cytaty? Jeśli nie to właśnie to robię xd

    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie czytałam żadnych recenzji, zapowiedzi ani niczego, bo sam tytuł mi mówił, że to będzie kolejna obyczajówka, jakich wiele. No, ale skoro Ty o niej piszesz, to nie mogłam nie zerknąć :D No i cóż... i tak nie sięgnę (xD) ale zainteresowały mnie definicje miłości według chemika :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Kurczę, a już sobie dzisiaj myślałam, że teraz przystopuję z nowymi książkami, bo miejsce na półkach mi się skończyło :p No i nie mogę, a to wszystko Twoja wina ;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)