Strony

czwartek, 18 lipca 2019

To było niepoprawnie dobre | Warcross Marie Lu

Czołem Precelki!
Ciekawostka na dziś: nie przepadam za literaturą Science Fiction. Co więc mnie podkusiło, żeby wziąć się za Warcross? Odpowiedź jest prosta: bezgraniczne zaufanie do Marie Lu i jej zabójczo dobrego pióra. Czy moja decyzja była słuszna? Czytajcie, a się dowiecie ;)

Świat oszalał na punkcie gry o nazwie Warcross, ale tylko jedna dziewczyna-hakerka ma dość odwagi, by zgłębić najmroczniejsze tajemnice gry.
Dla milionów ludzi, którzy codziennie logują się do Warcrossa, nie jest on już tylko grą, lecz stał się sposobem na życie. Emika Chen, nastoletnia hakerka, stale boryka się z kłopotami finansowymi. Pracuje jako łowczyni nagród, namierza i wyłapuje graczy Warcrossa, którzy zaangażowali się w nielegalne zakłady. Licząc na szybki zarobek, Emika, włamuje się do meczu otwarcia Międzynarodowych Mistrzostw Warcrossa. Za sprawą usterki w programie, zostaje przeniesiona do świata gry i błyskawicznie staje się światową sensacją.
Pewna, że wkrótce wyląduje w więzieniu, ku swemu zdziwieniu odkrywa, że kontaktu z nią szuka twórca gry, tajemniczy młody miliarder Hideo Tanaka, który pragnie złożyć jej propozycję nie do odrzucenia… Hideo poszukuje hakera, który w jego imieniu wystąpi jako szpieg w tegorocznych rozgrywkach Warcrossa i zlokalizuje lukę w systemie bezpieczeństwa. Ponieważ sprawa jest pilna, Emika zostaje błyskawicznie przetransportowana do Tokio, gdzie z dnia na dzień staje się gwiazdą i poznaje od środka świat sławy i wielkich pieniędzy, o którym dotychczas mogła tylko marzyć. Wkrótce śledztwo prowadzi ją na trop złowieszczego spisku, który może mieć kolosalne konsekwencje dla całego uniwersum Warcrossa.*


Postaram się zachować jakiś ład w tej recenzji, ale patrząc na stos notatek z wychwyconych podczas lektury myśli… może być z tym pewien problem. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie ;).


Czytałam już dwie inne trylogie Marie Lu i zawsze byłam pełna podziwu dla jej umiejętności kreowania uniwersum, w którym toczy się akcja jej książek. W przypadku Legendy były to Stany Zjednoczone z przyszłości, aczkolwiek niezbyt pozytywnej. W Malfetto (recenzje wszystkich trzech tomów ---> KILK!) autorka bazowała na Włoszech. A w Warcrossie Marie Lu postawiła na futurystyczną Japonię, która zwaliła mnie z nóg. Jak już pisałam, nie lubię Sci-fi. Te wszystkie nafaszerowane elektroniką światy zawsze mnie męczą i dlatego też odrobinkę bałam się Warcrossa. Ku mojemu zaskoczeniu, jestem zachwycona Tokio z przyszłości! Tu nie było niczego zagmatwanego ani niezrozumiałego, niczego czego nie potrafiłabym sobie wyobrazić. Lepiej! Ja jestem gotowa uwierzyć, że właśnie tak będzie wyglądał świat za kilkadziesiąt lat, tak bardzo obrazotwórczo i sensownie opisała to wszystko Lu. Elektronika, która na każdym kroku wplatana jest w życie ludzi wydawała mi się tu taka „na miejscu”. Nie było to nudne i oczywiste, jak często bywa kiedy autor próbuje umieścić akcję swojej książki w odległej przyszłości i kończy się na latających samochodach i kosmitach pracujących za barem w klubie, którego właściciel ma macki i prowadza się z Marsjankami. Jeśli lubicie Science Fiction – Warrcros zaspokoi wasze gusta. Jeżeli nie lubicie Science Fiction – Warrcros nie przytłoczy was i nawet pomimo futuryzmu, pokochacie tę historię. Sprawdzone info.


No dobra, ale oprócz Tokio mamy tu właściwie też drugie oddzielne uniwersum – świat (a właściwie światy, w liczbie mnogiej), w których toczy się tytułowa gra, Warcross. To była kolejna rzecz, której się obawiałam – bałam się, że dostanę jakieś komputerowe gadanie i stado nerdów siedzących przed PC-tami (póki co brzmi to tak, jakbym wcale nie powinna ruszać tej książki, bo wszystko wskazywało na to, że nie będzie mi się podobało xDDD) . Nic z tych rzeczy! Zasady gry w Warcrossa były dla mnie czymś bardzo ciekawym, a jednocześnie wyjaśnianym mi w sposób przystępny, dzięki czemu nie czułam się zagubiona (a gracz ze mnie żaden, więc był to spory wyczyn). Złożoność świata gry jest godna podziwu. Autorka nie ograniczała się i wymyślała co raz to nowsze „plansze”, na których zawodnicy ścierali się w walce o zwycięstwo. Ich rywalizacja była opisywana tak dynamicznie i zawierała tyle zwrotów akcji, że czytałam opis każdego meczu z zapartym tchem. Dodać do tego trzeba Mroczny świat, czyli coś co chyba powinno odpowiadać współczesnemu blacknetowi. Tamto miejsce to był dopiero kosmos! Zarówno jego opis, jak i prawa nim rządzące sprawiły, że miałam ciarki na plecach. Bardzo spodobało mi się też to, że Marie Lu pomyślała  możliwościach, jakie daje Warcross osobom chorym. Fenomenalnym zagraniem było według mnie włączenie do światowych mistrzostw na pozycji kapitana Ashera – chłopaka sparaliżowanego od pasa w dół, który pomimo tego był sławny, miał fanów i właśnie dzięki zawodom w Warcrossa mógł zostać sportowcem pomimo swojego stanu zdrowia.  Nie wierzę w to co teraz piszę, ale… chciałabym zagrać w Warcrossa. Fakt, ja bym tam umarła ze stresu i zdarła sobie gardło do zera, ale i tak – chciałabym spróbować ;).


Zachwycałam się już wystarczająco uniwersum – tak realnym, jak i tym wirtualnym, pora więc na bohaterów. Uwaga, tu również czeka was mnogość ochów i achów.


Zacznę może nietypowo, bo nie od głównej bohaterki, a od Hideo – twórcy Warcrossa i organizatora rozgrywek. Borze szumiący… nie wiem jak napisać wam o tej postaci cokolwiek tak, aby nie zaspoilerować niczego, a jednocześnie czuję, że MUSZĘ wam o nim opowiedzieć! W moich notatkach mam coś takiego (uwaga, teraz poznacie moje prywatne, nieskładne bazgroły xD): [str. 189] – Hideo pojawił się dopiero dwa albo trzy razy, a ja już mam ciarki jak o nim myślę. W dodatku powiedział raptem kilka zdań! Jeszcze nie umiem tego nazwać, ale już jestem pod wrażeniem tego, jak powściągliwie, a jednocześnie hipnotyzująco Lu kreuje tę postać. I wiecie co? Ja nadal nie umiem nazwać tego JAKI jest Hideo. Nie wiem, co czuję względem tej postaci, bo to wyklaruje się pewnie dopiero w kolejnym tomie (na który czekam z niecierpliwością!), ale jedno wam powiem: ta hipnotyzująca aura utrzyma się do ostatniej strony. A potem Lu złamie wasze serduszka w najmniej oczekiwany sposób.


Jeśli zaś chodzi o Emike, czyli główną bohaterkę, to ja ją biere. Sytuacje, w których nie do końca czułam podejmowane przez nią decyzje były więcej niż sporadyczne. Może momentami była za bardzo pyskata i trąciła chojrakiem (nie, nie tym tchórzliwym psem z Cartoon Networ xD) , ale wydaje mi się, że tłumaczyły to jej doświadczenia z przeszłości – konieczność życia z dnia na dzień, walczenia o znośne warunki do życia, stąpanie po krawędzi prawa… Lu nie zapominała o tym wszystkim, co ukształtowało Emikę. Protagonistka kupiła mnie swoją odwagą, sprytem, inteligencją i niekonwencjonalnym myśleniem, które pokazywała zwłaszcza w grze. Jestem ogromnie ciekawa co zrobi Emika w kolejnej części tej historii, bo… ja nawet nie próbuję przewidywać – Marie Lu i tak mnie zaskoczy ;)


Jak przystało na taką historię mamy tu również antagonistę – tajemniczego Zero. Ten bohater majaczy nam ciągle gdzieś na horyzoncie, chowa się w cieniu i niemalże do samego końca nie da się zgadnąć (a przynajmniej ja nie odgadłam aż do bodajże ostatniego rozdziału) kto nim jest. Uwielbiam to, jak Lu kreuje tę postać, jak nam ją dawkuje i jak miesza w naszych głowach. Czytając, czułam prawdziwy gniew, no bo przecież jak tak można? I w ogóle o co temu facetowi (facetowi?) chodzi?! Cały ten wątek był piekielnie intrygujący i pierwszy raz od dawna na równi szukałam wzrokiem wzmianek o śledztwie Emiki i Hideo, jak i o ich…


…romansie! Podejrzewam, że wielu z was ten wątek może nie przypaść do gustu, ale ja nie wyobrażam sobie tej historii bez niego. Lu ma specyficzne podejście do romansów w swoich książkach, o czym doskonale wiedziałam. I co mi ta wiedza dała? Guzik z pętelką i figę z makiem. Dałam się wkręcić w te prezenty, uśmiechy i wyjawianie sekretów, a potem przez ponad tydzień byłam czytelniczo sparaliżowana. Z jednej strony chcę krzyczeć: Halo, halo! Tak się nie robi! Z drugiej jednak moje złamane serduszko masochistycznie prosi o więcej i więcej.


Na koniec muszę wspomnieć o kwestiach technicznych. Jakkolwiek wydanie jest cudne – zarówno okładka (fioletowa, no kurde!), jak i zadbanie o takie drobiazgi, jak np. dymki wiadomości, ozdobne początki rozdziałów, itp., tak w tekście dość często pojawiają się babole. Jakieś zdublowane fragmenty zdań, literówki, czasami brakuje wyznaczenia akapitu i takie tam. Gdyby ta książka nie była tak obłędna, to pewnie bolałoby mnie to bardziej, ale Moi Drodzy… ja to miałam głęboooko w nosie, jak nigdy! Chrzanić literówki, poproszę o kolejny tom :D


Miśki, ja się czuję tą książką zmiażdżona. Marie Lu jest dla mnie gwarantem niesamowitej przygody, wciągającej lektury, szybszego bicia serca i kaca książkowego jak stąd do Honolulu. Udowodniła mi to w Legendzie, potwierdziła w Malfetto, a teraz ostatecznie utwierdziła mnie w przekonaniu, że Lu mogę polecać wam w ciemno. Bierzcie się za Warcross. Futurystyczna historia młodej hakerki zostanie z wami na długo po dotarciu do ostatniej kropki. Nie pożałujecie.


Buziaki!
Ula ;*



Tytuł oryginału: Warcross
Cykl: Warcross (tom 1)
Tłumaczenie: Andrzej Goździkowski
Wydawnictwo: Młodzieżówka
Ilość stron: 455
Data premiery: 22 maja 2019

* źródło opisu: https://papierowyksiezyc.pl/ksiegarnia/warcross/

5 komentarzy:

  1. O tak! Warcross to było coś genialnego! Jak czytałam to aż nie wierzyłam, że jest taka moc!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie chciałam jej recenzować, bo myślałam, że to kompletnie nie moja bajka. A teraz mam ochotę strzelić sobie w czoło, bo ominęła mnie taka perełka... Ale nic straconego, może jeszcze trafi się okazja żeby to nadrobić:-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Warcross to była petarda! Zakończenie zmiażdżyło mnie konkretnie, mimo że w odróżnieniu od Ciebie domyśliłam się, kim był Zero odkąd jego prawdziwa postać została przedstawiona w treści ;) i błędy mnie też raziły w oczy ;)
    Niemniej, czekam z niecierpliwością na następny tom.
    jeśli chcesz porównać swoją opinię z moją, to zapraszam, mamy chyba podobne odczucia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie zachęcasz do lektury :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy wpis. Jestem pod wrażeniem !

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu!
Jeśli już tu trafiłeś, to zostaw po sobie ślad ;)
Proszę, najpierw przeczytaj, później skomentuj. Zależy mi na twojej SZCZEREJ opinii. ;)
Zaglądam do każdego, kto pozostawi po sobie trop w postaci komentarza, lub obserwacji ;)